W GW ukazała się informacja o likwidacji spółki Centrast. Podpis elektroniczny ma dość długą już historię, jest moim zdaniem doskonałym przykładem tego jak nie należy podchodzić do wdrażania nowych technologii.
„Spółka Centrast, główne ogniwo systemu obsługi podpisu elektronicznego w Polsce, zostanie zlikwidowana. NBP uspokaja, że podpis nadal będzie działał. Decyzję o likwidacji Centrastu podjęto w czwartek na walnym zgromadzeniu udziałowców spółki – największym z nich jest Narodowy Bank Polski (82 proc. udziałów). […] To wyłącznie ekonomiczna decyzja – tłumaczy Zbigniew Klepacki, dyrektor departamentu ochrony w NBP i jednocześnie tymczasowy prezes zarządu Centrastu (poprzedni zarząd został odwołany 14 grudnia). […] Próba wejścia w usługi komercyjne – znakowanie czasem i weryfikacja wydanych certyfikatów – nie dała dobrych rezultatów.
Dlatego udziałowcy jednogłośnie zagłosowali za likwidacją Centrastu. […] Doszliśmy do wniosku, że będziemy to robić znacznie taniej niż przez spółkę zależną – mówi Zbigniew Klepacki z NBP. […] Przeceniono potencjał rynku IT. System podpisu elektronicznego nie rozwinął się w stopniu zgodnym z prognozami – kwituje Klepacki. Mimo szumnego startu system podpisu elektronicznego w Polsce kuleje (o problemach z e-podpisem pisaliśmy szeroko już w grudniu). Tymczasem przejście na korespondencję elektroniczną dałoby ogromne oszczędności budżetowi państwa. Mogłoby też znacznie ograniczyć korupcję i zlikwidować przynajmniej część kolejek w urzędach (dokumenty podpisane elektronicznie można by składać prosto z domu, przez internet). Barierę stanowi m.in. polskie prawo – jednym z paradoksów jest brak rozporządzenia o elektronicznych opłatach skarbowych, które umożliwiłoby składanie drogą elektroniczną podań o dowód osobisty czy prawo jazdy. Na takie podanie trzeba przecież przykleić znaczek skarbowy. A elektronicznych znaczków nie ma. Do tej pory sprzedano niewiele ponad 6 tys. certyfikatów kwalifikowanych (to elektroniczny odpowiednik podpisu odręcznego). Zaopatrują się w nie głównie urzędnicy z sektora publicznego oraz firmy uczestniczące w przetargach i aukcjach elektronicznych.” (źr. http://gospodarka.gazeta.pl).
Tyle cytatów. Dla mnie typowy przykład skrajnie złego podejścia do projektów związanych z nowymi technologiami. Artykuł zawiera niemalże odpowiedź i to negatywna na pytanie „Czy podpis elektroniczny w tej postaci ma sens” i czy taki projekt w ogóle ma sens. „Próba wejścia na rynek nie dała rezultatów”. A jak miała dać skoro każda prosta analiza wykonywalności projektu da negatywny wynik. Dlaczego? No skoro „Barierę stanowi m.in. polskie prawo – jednym z paradoksów jest brak rozporządzenia o elektronicznych opłatach skarbowych, które umożliwiłoby składanie drogą elektroniczną podań o dowód osobisty czy prawo jazdy” i było o tym wiadomo to kto miał nadzieję, że to się uda. Kolejny paradoks to nie wzięcie pod uwagę oczywistego dla każdego specjalisty faktu, że dokument podpisany elektronicznie po wydrukowaniu traci swoją „moc”. Wydruk taki by miał wartość należałoby np. poświadczać notarialnie. Powtórne wprowadzenie do systemu w postaci elektronicznej wymaga np. skanowania, przepisania itp. ale to już nowy dokument elektroniczny więc mamy tu brak ciągłości.
Pisze o tym nie po to by kopać po raz kolejny autorów tego projektu czy nawet ustawy o podpisie elektronicznym. Piszę gdyż wypowiedź„Przeceniono potencjał rynku IT” niczego nie usprawiedliwia. Ciekawe, że nikt nie podał źródła tej entuzjastycznej oceny rynku.
Podpis elektroniczny w postaci zaaplikowanej przez media i niektórych „wizjonerów”, także tych z Wielkich Firm Doradczych świadczy dla mnie tylko o tym, że cel był jeden: nakręcić koniunkturę na zakup technologii. Nie trzeba było specjalnego wysiłku myślowego by obłożyć tego typu inwestycje dużym ryzykiem. Po pierwsze dlatego, ze w 100% zależne są od skuteczności naszego ustawodawstwa. Po drugie system podpisu elektronicznego istnieje od lat, jest używany np. w systemach EDI, także w systemach bezpiecznej poczty itp. Wystarczyło przeanalizować bariery wejścia na rynek publiczny (usług publicznych). Szybko by się okazało, że pierwszą barierą jest powszechność (ile ludzi w Polsce ma dostęp do komputera i sieci ), drugą jest konieczność utrzymywania kompatybilności z systemem papierowym, której po prostu brak.
Czy podpis elektroniczny się gdzieś przyjął? Tak. Wszędzie tam gdzie jego wdrożenie wymagało tylko umowy pomiędzy podmiotami wymieniającymi dane w postaci elektronicznej oraz tam gdzie eliminacja papieru jako nośnika pośredniego przynosi korzyści a użycie papieru było tylko wynikiem braku innej metody transferu danych. Czyli jeżeli wysłanie danych do innego systemu, wymaga tylko zaufania drugiej strony a wydruk na papier był tylko sposobem na to by dane te przekazać np. faxem lub pocztą tradycyjna poleconą. Transfer elektroniczny rozwiązuje dwa podstawowe problemy: znacznie zmniejsza pracochłonność oraz eliminuje błędy powstający przy kolejnym przepisywaniu podpis elektroniczny rozwiązuje tu problem wiarygodności transferu. . Dobitnym przykładem tego są: system Płatnik, systemy EDI, komunikacja między bankami itp.
Jaki z tego wniosek? Inwestycje w nowe technologie należy bardzo dokładnie oceniać od strony:
- ryzyka (jesteśmy pionierami czy pozycja technologii na rynku jest ugruntowana),
- kosztów i barier wejścia,
- realnej wartości dodanej (bez niej nie mam mowy o wejściu na rynek),
- istnienia potrzeby na rynku, bez niej musimy ponieść koszt edukacji rynku z dużym prawdopodobieństwem braku sukcesu,
- zmniejszenie powyższych ryzyk można osiągnąć poprzez przeprowadzenie szczegółowych i dedykowanych badań rynku jednak one podnoszą koszt projektu co nie usprawiedliwia ich braku,
A co teraz z powszechnie używanym podpisem elektronicznym? Nic, jak przyjdzie pora i powstaną sprzyjające warunki to sam się rozkręci. Takie jest moje zdanie. Tak gdzie te warunki już są spełnione podpis jest z powodzeniem używany.