Na swoim blogu Pan Jarosław Lipszyc pisze między innymi:
prawo autorskie jest pewnego rodzaju umową społeczną pomiędzy obywatelami a autorami. Umawiamy się, że autorzy mają monopol na swoją twórczość, który nie jest jednak totalny. Ogranicza go prawo cytatu, dozwolonego użytku, długość trwania ochrony utworów, prawo wykorzystania edukacyjnego. Pytanie, jak bardzo ten monopol jest ograniczony, gdzie leży granica.
Zanim będziemy w stanie sensownie rozmawiać o zmianach w prawie autorskim, musimy zmienić język, jakim o nim mówimy. (Lipszyc | mówię, więc jestem).
Pan Lipszyc jest znany w sieci ze swoich poglądów na ten temat (to akurat nie on jeden) a także z tego, że jest realnym aktywistą (to już jak mało kto). Z tego drugiego powodu, podjąłem małą polemikę. Jednak nie z całym jego wywiadem a wstępem do niego, bo tu już wystarczy materiału. Prawo autorskie jest praktycznie fundamentem mojej pracy zawodowej, więc uznałem, że “mam coś do powiedzenia”.
Odniosę się teraz do cytowanego na początku artykułu.
Jak słusznie Pan Lipszyc zauważa, “prawo autorskie jest pewnego rodzaju umową społeczną pomiędzy obywatelami a autorami”, ale nie jest to odkrycie bo generalnie prawo to umowa społeczna, autorskie nie jest tu niczym wyjątkowym. Kolejne zdanie sugerujące, że “autorzy mają monopol na swoją twórczość” jest już malutką manipulacją, którą sam Lipszyc obnaża pisząc, że jednak nie monopol, bo on “nie jest jednak totalny” (mamy dozwolony użytek i prawo cytowania).
Pan Lipszyc piszę też, że
“Za sprawą propagandy przemysłu rozrywkowego używamy języka własności, mówimy o wykorzystywaniu utworów używając słów piractwo, kradzież czy przestępstwo. W ten sposób na poziomie języka manipulujemy rzeczywistością, bo uczestnictwo w kulturze nie jest niczym złym. “.
W 2009 latem pisałem, że skoro ludzie nie szanują wartości niematerialnych, bo ich nie rozumieją, pozostanie twórcom powtórne sprowadzenie swojej pracy do poziomu wartości materialnych, które ludzie rozumieją (przytłaczająca część ludzkości mentalnie to nadal kultura materialna). Jednak łamanie prawa jest i będzie przestępstwem, więc trudno nie używać tu takich pojęć jak np. kradzież (tu kradzież praw, bo rozpowszechnianie bez zgody autora, jego dzieła to dysponowanie nim, czyli przywłaszczenie sobie – kradzież – praw autora do dysponowania własnym utworem).
Mamy więc podstawę do pewnej malej polemiki. Każde prawo jest umową społeczną i nie jest to żadne odkrycie. Problem jaki tu widzę, to łamanie tej umowy (piractwo) przez tych, którzy jej nie akceptują, mimo że ich obowiązuje. Owszem, istnieje pojęcie nieposłuszeństwa obywatelskiego, ale ono z zasady polega na poddaniu się karze (prawu krytykowanemu) karze. Tak więc dość powszechne jednak piractwo, w moich oczach, nie ma nic wspólnego z “walką o wartości’ a jest jedynie nielegalnym pozyskiwaniem nienależnych wartości – utworów.
Pan Lipszyc jednak twierdzi, że “język prawa” to manipulacja. Jak wyżej widać, raczej manipulacją jest uznanie, że coś się komuś należy za darmo pod przykrywką kultury. Szermuje Pan Lipszyc pojęciem “dostępu do kultury”. Zanim się do tego odniosę, chcę być pewien, że rozumiem cel Pana Lipszyca, zaglądam do słownika języka polskiego PWN:
kultura – materialna i umysłowa działalność społeczeństw oraz jej wytwory
No i to pokazuje, że Pan Lipszyc żąda anarchii. Otóż treść tego bloga, każda twórcza praca kogokolwiek, także wykonywana zawodowo, muzyka, prace licencjackie, magisterskie, doktorskie, habilitacyjne, publikacje w prasie itp. To wszystko to kultura. Co ciekawe, kulturą (materialna i umysłowa) jest zarówno rzeźba, obraz jak i wiersz. Może Pan Lipszyc ma jednak na myśli tylko część tej kultury, np. naszych wieszczów narodowych, muzykę baroku, inne? Niech więc to jasno powie.
Jednak Pan Lipszyc nie ustrzegł się kolejnej manipulacji pisząc, że “uczestnictwo w kulturze nie jest niczym zły”. Patrzmy do słownika:
uczestniczyć – brać w czymś czynny udział, współdziałać w jakiejś akcji, mieć udział w wydatkach i zyskach jakiegoś przedsięwzięcia
Co miał Pan Lipszyc na myśli? Z treści artykułu wynika, że ma na myśli bezpłatny dostęp do utworów, ale to nie jest uczestnictwo. Uczestnictwem, zgodnie z definicją tego pojęcia, było by raczej partycypowanie w kosztach ich powstawania, czyli jednak jakaś forma opłaty za korzystanie. Czynnym udziałem jest także tworzenie (kultury) ale uczestnicy dawnych protestów przeciwko ACTA raczej (jako całość manifestantów) niczego nie współtworzyli, są raczej konsumentami o czym głośno i bez żenady mówią.
Owszem, można dyskutować o tym, czy wszystko to co jest obecnie – zgodnie z obowiązującym prawem – płatne, ma takie być. Tu także i ja mam wątpliwości. Dzieła nieżyjących autorów, komu służy ich ochrona prawna? Podręczniki, dlaczego Państwo (MEN) nie zamówi podręczników u autorów wraz z prawami majątkowymi i nie opublikuje ich bezpłatnie? W zasadzie dlaczego podręczników nie piszą doświadczeni nauczyciele w ramach umowy o pracę i wynagrodzenia?
Co chroni autorskie prawo majątkowe, bo nie chroni autora? (rozdzielenie praw osobistych od majątkowych pozwala zbyć te prawa i obracać nimi, także po śmierci autora, nie chroni autora, służy do czerpania korzyści z cudzej pracy twórczej).
To są moim zdaniem tematy, na które warto rozmawiać. Nie widzę jednak żadnego sensu podważania praw autorskich osobistych jako takich i monopolu autora na jego utwory, z nich płynących. Nie są, rozwijającym naród, dostępem do kultury kradzione (tak kradzione w myśl obowiązującego prawa) gry komputerowe, płyty żyjących muzyków, książki itp. Czytanie czy słuchanie to konsumpcja kultury a nie uczestniczenie w niej. Nie jestem zwolennikiem prawa autorskiego w obecnej postaci, mam tu na myśli głównie oddzielnie praw majątkowych od osobistych, ale jeszcze bardziej jestem przeciwnikiem atakowania monopolu autorów (o ile żyją, bo to ich interesy ma to prawo chronić).
Na prawie autorskim opiera się gospodarka: korzystanie z cudzego dorobku bez umowy na to wykorzystanie, to kradzież wartości intelektualnych i nieuczciwa konkurencja. Prawo słusznie wyłącza pewne idee z tej ochrony, ale jednak nie przypadkiem piętnujemy plagiaty prac naukowych czy wzorów przemysłowych.
A jak nasza świadomość:
Skoro Polacy mają ostrzejszą wizję praw autorskich, dlaczego naruszają te prawa? Raport daje odpowiedź mówiąc wprost o tym, co “twórcy” i politycy często przemilczają. Większość ludzi po prostu nie uważa, aby pobranie piosenki było tym samym co kradzież. Nie wierzą oni, że ostre karanie za takie naruszenie ma jakikolwiek sens.
Raport sugeruje, że to właśnie wizja zbyt ostrych praw autorskich sprzyja, że ludzie gotowi są nie postrzegać naruszeń jako czegoś złego. 87% badanych nie wierzy w to, że można sobie wyobrazić przestrzeganie praw autorskich w pełni. 78% respondentów sądzi, że nie jest jasne co wolno, a czego nie wolno. (Polacy uważają prawo autorskie za ostrzejsze niż jest naprawdę. Czemu je naruszają? – Biznes, Finanse i Prawo).
Jest tu troszkę racji. Wczytując się w prawo autorskie i ja mam wątpliwości, np. ma sens czynienie z nas wszystkich “złodziei a priori” poprzez ustawowe dodatkowe opłaty od urządzeń kopiujących (ostatnie pomysły: także odtwarzających). Jestem zwolennikiem tezy, że tylko poszkodowany może żądać zadośćuczynienia, ale dopiero po stwierdzeniu wystąpienia szkody. To, do czego dążą lobbyści organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, to nie raz jednak czyste pasożytnictwo.
Polecam w tym miejscu pewną rozmowę z prawnikiem o prawie autorskim:
Strasznie podoba mi się Wasz pomysł na serię artykułów ?Poniedziałki z prawnikiem?. Myślę, że są przydatne, bo wiele osób nie ma pojęcia o wielu rzeczach co można, a czego nie.
Cieszymy się bardzo ?(treść rozmowy: Poniedziałek z prawnikiem: odpowiedzi na wasze pytania dotyczące ?piractwa? — Niebezpiecznik.pl —).
Panie Jarosławie, zanim Pan na prawdę zacznie krytykować prawo autorskie, niech Pan zastanowi się, zanim zacznie zbyt uogólniać. To prawo chroni dzieła Mickiewicza (autorskie prawa osobiste ale głownie integralność tego dzieła) jak i prace naukowców, architektów, projektantów i wielu innych profesjonalistów. Chroni dorobek żyjących artystów. Owszem, ten rynek żywi wielu pasożytów, ale “atakujmy” tych pasożytów a nie wylewajmy dziecka z kąpielą, zrównując wielkie dzieła kultury nieżyjących autorów, z tak chętnie kradzionymi utworami muzycznymi współczesnych muzyków popkultury czy dziełami twórców gier komputerowych.
___
Pan Lipszyc odpisał mi w innym miejscu, tu umieszczę swoja odpowiedź 🙂
Wydaje mi się, że rozumiem co masz na myśli pisząc “prawo dostępu do kultury”, wydaje mi się, że i tu jesteśmy zgodni, ale słowo “prawo do…” oznacza gwarantowany dostęp, podobnie jak PRL’owskie “każdy ma prawo do pracy”. Problem jaki tu widzę to czysta ekonomia: zasoby są skończone, więc jeżeli mam dać wszystkim prawo do czegoś, to znaczy, że to jest za darmo (gdyby nie było za darmo natychmiast pojawią się Ci, których nie stać). Owszem można sobie wyobrazić powszechne prawo do kultury ale natychmiast pojawi się pytanie “do której?”, bo nie do całości kultury (nie zmuszę, jak?, wszystkich twórców do dawania na z góry ustalonych zasadach). Rodzi się tu więc pytanie, która “kultura” powinna być dla obywateli za darmo (no bo nie cała)? W moich oczach powinien tu powstać Mecenat Państwa, mamy jego namiastkę w postaci grantów i dotacji i widać, że ten mechanizm promuje “przedsiębiorczych” a nie “prawdziwych” artystów… Co z tym zrobić?
Tworzenie dzieł zależnych [dlaczego tego zakazywać?] to także tłumaczenia, nie wyobrażam sobie sytuacji, w której bez ograniczeń wolno tłumaczyć cudze utwory czy np. tworzyć oprogramowanie na bazie cudzych projektów bez zgody autora (i jego udziału w zyskach).
To co piszesz o Disney’u [chodzi o ściganie korzystania z postaci z bajek] – tu się zgadzam z Tobą w 100% – to skutek istnienia zbywalnych praw majątkowych, Disney od lat nie żyje, komu służy to prawo? Obaj wiemy :).
Pisząc kradzież, mam na myśli słownikowe przywłaszczenie sobie czegoś bez zgody właściciela. Jak napisałem, dysponowanie cudzym utworem bez zgody autora tego utworu, to przywłaszczenie sobie (kradzież) prawa do dysponowania nim [tym utworem]. Akurat często podnoszony argument o “nieosiągniętych korzyściach” do mnie także nie przemawia bo są one tylko domniemane i nie ma tu mowy o wyliczalnej szkodzie (podobnie jak kłopot z oceną strat np. w wyniku zaniechania czy ujawnienia tajemnicy). Tu też, mam wrażenie, jesteśmy zgodni. Tak więc też uważam, że nie istnieje pojęcie kradzieży utworu, można mówić ewentualnie o kradzieży jego egzemplarza.
Co do tezy, że lepsze prawo “wzmocni pozycję twórców i zmniejszy ich uzależnienie od pośredników, a z drugiej zdejmie z obywateli zagrożenia związane z uczestnictwem w kulturze” to zgadzam się w 100%. Jako analityk jestem z jednej strony purystą pojęciowym (także legalistą), bo pojęciami opisujemy prawo, które powinno być precyzyjne. Z drugiej, staram się “bić” w przyczynę a nie walczyć tylko ze skutkami. Zgadzam się, że źródłem “zła” są z reguły zachłanni pośrednicy (ale pewnie nie zawsze). Moim zdaniem pozycję autora silnie wzmocniło by zniesienie pojęcia “oddzielnych praw majątkowych”, to moim zdaniem spowodowałoby trwałe uzależnienie pośredników od autorów, musieliby ich szanować do końca ich życia, a po ich śmierci utwory przechodziłyby do domeny publicznej tak jak np. te zwane w muzyce “tradycyjnymi” :).