Permanentnie czytamy o porażkach mega-wdrożeń w administracji. Złośliwi uważają, że z perspektywy poniesionych kosztów wszystkie są porażkami (do czego się przychylam i ja). W prasie pojawiają się porównania kosztów systemów o porównywalnych funkcjonalnościach (cel ich wdrażania był taki sam lub bardzo zbliżony), za które administracja nie raz zapłaciła wielokrotnie więcej niż np. „bogate” instytucje finansowe.

? Robi się dużo, ale efekt jest mizerny. Informatyzacja, która powinna służyć skutecznemu zarządzaniu państwem, ułatwianiu życia ludziom nie spełnia swojej roli ? uważa Krzysztof Głomb, prezes stowarzyszenia Miasta w Internecie. Jego zdaniem centralny urząd ds. informatyzacji odniesie skutek, gdy oprócz synchronizacji prac opracuje jednolitą politykę cyfryzacji życia publicznego od edukacji po administrację. (Informatyzacja naszego państwa tonie w chaosie – Prawo i wymiar sprawiedliwości – GazetaPrawna.pl).

W pewnym sensie od lat wiadomo dlaczego. Cechą każdej inżynierskiej profesji (a do takich należy inżynieria oprogramowania) jest poprzedzanie budowania, analizą i projektowaniem. Mylił by się ten, kto wierzy, że jakiś SIWZ/OPZ (dokumenty określające wymagania w przetargu) to jakieś projekty. To z reguły raczej założenia do projektu, a nie raz po protu lista życzeń spisana przez pracowników tego czy innego urzędu (spisana rękami urzędników lub tak zwanego analityka, pracownika firmy, która wygrała przetarg: bezwartościowy stenogram z warsztatów i burz mózgów). Do tego mamy nadal trwającą modę na tak zwane zwinne zarządzanie projektem, co w dla większości dostawców oznacza bardzo wygodne podejście w postaci pracy z pominięciem analizy i projektowania. Już Albert Einstein powiedział: „Jeżeli mam godzinę na rozwiązanie problemu,  55 minut spędzam nad jego zrozumieniem, a ostatnie 5 minut nad opracowaniem rozwiązania.” Zapewne nie trzeba nad każdym projektem aż tak się pochylać, ale mam przekonanie, że te w administracji nie są trywialne i jednak warto.

Coraz częściej można przeczytać o tak zwanej architekturze korporacyjnej. Im dłużej „siedzę w tym temacie” tym bardziej nabieram przekonania, że to nic nowego, to po prostu całościowe podejście do organizacji, nowe są co najwyżej coraz lepsze narzędzia takie jak przemyślane systemu pojęciowe (notacje) i dobre praktyki.

Zdaniem dr hab. Andrzeja Sobczaka, kierownika Zakładu Zarządzania Informatyką Instytutu Informatyki i Gospodarki Cyfrowej Szkoły Głównej Handlowej architektura korporacyjna na poziomie urzędu to po prostu uporządkowana wiedza.

Drugi problem w administracji to  rozmywanie (unikanie) odpowiedzialności. Specjaliści z zakresu psychologii tłumaczą to zjawisko brakiem kompetencji lub nadmiernym karaniem. Moim zdaniem w naszych urzędach mamy złożenie obu tych przyczyn, lata negatywnej selekcji (przydatny jest lojalny a nie kompetentny, nielojalny i niewygodny jest karany)  zaowocowały rzeszami kadr kierowniczych, których często jedynym celem jest przetrwanie na stanowisku.

Podstawowym problemem w polskiej administracji nie jest brak funduszy, ale niechęć do brania odpowiedzialności, zatem bardzo ważne jest to, żeby również w administracji działali liderzy.

W pojawienie się liderów w administracji osobiście nie wierzę (kto ich zatrudni?).

Czy architektura korporacyjna, jako całościowy opis coś naprawi? Nie sądzę, nie ma kto jej „zrobić”. Czy jest jakaś szansa? Tu podzielam zdanie:

Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że architektura korporacyjna w administracji nie zastąpi strategii ani zarządzania projektami.Według prof. Sobczaka nie ma w polskim prawie umocowania dla podejścia korporacyjnego w administracji.

Właśnie: brakuje strategii, a w konsekwencji także taktyki dla każdej inicjatywy rządowej. Rząd (właściwy organ) powinien, zamiast brnąć w rozporządzenia wykonawcze, skupić się na uniwersalnych regułach, regułach biznesowych czyli tu po protu dobrym, ogólnym ale przemyślanym prawie. Próby narzucania technologii (np. ustawa o podpisie elektronicznym czy profil zaufany) jest przykładem porażki obecnego podejścia: e-dokumenty i e-urzędy to po protu mega porażka (prawo jest od 2003 roku a tylko śladowe ilości ludzi korzystają z tego rozwiązania).

Większość, być może nawet wszystkie,  projekty w administracji to funkcjonalności opisane w kolejnych ustawach (w większości przypadków ustawa opisuje cele działań). Państwo (właściwy urząd) powinno narzucić odgórnie, jednolite wymagania poza-funkcjonalne np. wymóg by każda aplikacja była dostępna przez WWW, miała narzucone API udostępniające funkcje systemu, była komponentowa, itp., wtedy nie dawało by się wcisnąć do żadnego urzędu kosztownej technologii w architekturze klient-serwer (technologia z przed 20 lat, od której się raczej odchodzi), z monolitycznym klientem jako aplikacją desktopową. Cały kraj walczy z brakiem interoperacyjności ale mam wrażenie, że nikomu na niej w administracji nie zależy. Korzystają z tego dostawcy, każdy projekt to mega wyzwanie integracyjne z taka ilością ograniczeń, że o pełnej elektronicznej wymianie danych pomiędzy urzędami długo jeszcze będziemy tylko marzyć.

Samorządy powinny same decydować, jak sobie poukładają swoją pracę.

Gdyby systemy „centralne” (te w instytucjach centralnych) pozwalały na wykorzystanie ich funkcjonalności (interoperacyjność, interfejsy czyli łatwość integracji) samorządy nie miały by zbytnich problemów z zamawianiem i rozwijaniem lokalnych aplikacji wspomagających ich pracę wg. ich własnego „widzimisię” (ograniczana oczywiście prawem).

Niestety administracja, posądzona ostatnio o duże błędy (które łatwo wykazać) szuka Świętego Graala, który rozwiąże problemy urzędników w sposób nie wymagających od urzędników podejmowania decyzji. Mam wrażenie, że takim Graalem, zaczyna być architektura korporacyjna w postaci jednego z oferowanych na rynku „szkieletów”, niestety bardzo kosztownych z uwagi na prawo autorskie jakimi są te szkielety (frameworki) w większości chronione. Tu, podobnie uważam, że:

?Dużo istotniejsze jest przekonanie decydentów do stosowania architektury niż kupowanie bardzo drogich modeli? ? mówi dr hab. Andrzej Sobczak. Zaznacza jednocześnie, że SGH pomaga nieodpłatnie urzędom we wprowadzaniu architektury korporacyjnej. (ten i powyższe cytaty pochodzą z artykułu Architektura korporacyjna w e-administracji – Computerworld).

Legalny, niestety, lobbing (lobbing: wywieranie wpływu na organy władzy państwowej w interesie określonych grup politycznych, gospodarczych lub społecznych; źr. sł. j. polskiego PWN) to nic innego jak manipulacja urzędnikami, wpływanie na treść ustaw. Lobbyści producentów i dostawców technologii zawsze będą czynili starania, by w prawie znalazła się technologia, bo tak korporacje „tworzą rynek” na swoje produkty. Dobre prawo powinno być jednak zbiorem reguł a nie zbiorem rozwiązań. Te ostatnie powinny być przedmiotem analiz i projektów inżynierskich, a nie prawem, jak widać np. po ustawie o podpisie elektronicznym, bardzo ułomnym.

Jarosław Żeliński

Jarosław Żeliński: autor, badacz i praktyk analizy systemowej organizacji: Od roku 1991 roku, nieprzerwanie, realizuje projekty z zakresu analiz i projektowania systemów, dla urzędów, firm i organizacji. Od 1998 roku prowadzi samodzielne studia i prace badawcze z obszaru analizy systemowej i modelowania (modele jako przedmiot badań: ORCID). Od 2005 roku, jako nieetatowy wykładowca akademicki, prowadzi wykłady i laboratoria (ontologie i modelowanie systemów informacyjnych, aktualnie w Wyższej Szkole Informatyki Stosowanej i Zarządzania pod auspicjami Polskiej Akademii Nauk w Warszawie.) Oświadczenia: moje badania i publikacje nie mają finansowania z zewnątrz, jako ich autor deklaruję brak konfliktu interesów. Prawa autorskie: Zgodnie z art. 25 ust. 1 pkt. 1) lit. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych zastrzegam, że dalsze rozpowszechnianie artykułów publikowanych w niniejszym serwisie jest zabronione bez indywidualnej zgody autora (patrz Polityki Strony).

Ten post ma 3 komentarzy

  1. Wojtek

    Doskonały artykuł, pokrywający się zresztą z moimi przemyśleniami. Dzięki!

  2. natur

    Aktualnie czytam książkę „Patologia Transformacji” profesora Kieżuna. Pan profesor porusza dogłębnie temat braku strategii w administracji publicznej. Jego teza jest następująca: podczas transformacji nikt nie miał całościowego planu wobec przekształceń administracji. Z tego powodu na dzień dzisiejszy mamy administrację bardzo smukłą, czyli z wieloma poziomami hierarchii plus oczywiście brak ładu korporacyjnego w administracji, bo reforma administracji zakładała, że administracja publiczna nie jest „organizacją”.

    Oczywiście administracji publicznej jest poświęcony jeden rozdział i mam nadzieję, że przedstawiłem „z grubsza” o czym on traktuje.

    Przepraszam za upolitycznienie bloga. Wyraziłem tylko i wyłącznie swoje zdanie.

    1. Jaroslaw Zelinski

      Sama mowa o administracji to jeszcze nie polityka :), z tezą Profesora pozostaje mi się zgodzić… Generalnie wszystko co ma na celu zbiorowe realizowanie jakichkolwiek zadań czy celów to organizacja… niestety dla uważających inaczej.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.