Prawo autorskie to temat wielu debat ale też i wielu, nie tylko lobbystycznych, „przepychanek”. Prawo autorskie ma dwa aspekty: autorskie prawo osobiste (ochrona treści i jej autora) i autorskie prawo majątkowe (prawo dysponowania dziełem), a z ochroną praw autora wiąże się w szczególności pojęcie integralności dzieła. To ostatnie oznacza, że poza samym autorem, nikt nie może ingerować w treść, nawet posiadacz praw majątkowych. Ten ostatni (posiadacz praw majątkowych) ma prawo swobodnego dysponowania dziełem, ale nie ma prawa ingerencji w dzieło jako takie (jest to ochrona autorskich praw osobistych: dzieło musi być podpisane nazwiskiem autora, i nikt poza autorem nie może wprowadzać w nim zmian). Posiadacz praw majątkowych ma za to prawo czerpania zysków z jego udostępniania (prawa majątkowe są zbywalne, osobiste nie). Do tego dochodzi pojęcie zwielokrotniania, postaci materialnej i niematerialnej treści. Więcej o tym napisałem tu:
Prawo korzystania z dzieła w jakiejkolwiek firmie i zakresie (muszą być one określone) to licencja. Licencja (w zasadzie umowa dzierżawy) nie daje licencjobiorcy żadnych praw do dzieła nie licząc prawa do korzystania (przy czym samo korzystanie nie daje żadnego innego prawa, w szczególności do tworzenia kopii lub egzemplarzy). Tu należy zwrócić uwagę, że posiadanie nośnika z egzemplarzem utworu nie daje żadnych praw do samego utworu, w tym prawa do jego rozpowszechniania.Warto też podkreślić, że często mylone jest nabycie i posiadanie egzemplarza (nośnika z utworem), z nabyciem praw do samego utworu. (Źródło: Prawo autorskie i wartości niematerialne ? analiza systemowa)
Tyle prawo i logika pojęcia dzieła, autora dzieła i posiadacza dzieła. A teraz jak ta logika jest „stosowana”. Popatrzmy na tę wiadomość:
Przedstawiciele Adblock Plus pochwalili się na swoim blogu kolejną wygraną batalią sądową przeciwko Axel Springer. Wydawca odwoływał się od wcześniejszego wyroku (także wydanego na korzyść Adblock Plus), twierdząc, że posiada konstytucyjne prawa do serwowania swoim użytkownikom reklam i żadne narzędzie nie może tego blokować. Niemiecki sąd zlokalizowany w Kolonii orzekł jednak, że blokowanie reklam jest całkowicie legalne. (Źródło: Niemiecki sąd podważa model biznesowy Adblock Plus – Instalki.pl)
Popatrzmy na tak zwane „popularne” postrzeganie prawa autorskiego:
Internauci podzieleni są na dwie frakcje. Jedni blokują reklamy, bo ich nie cierpią, a drudzy też nie lubią reklam, ale ich nie blokują. Ci drudzy twierdzą, podobnie jak wydawcy internetowi, że to dzięki reklamom zarabiają i mogą udostępniać treści za darmo. Na niedawnej konferencji Związku Pracodawców Internetowych IAB, Randall Rothenberg użył mocnych słów ? stwierdził, że twórcy programów ad-block kradną. (Źródło: AdBlock a prawo. Czy twórcy programów typu AdBlock kradną?)
Ja bym dodał trzecią grupę internautów: nie blokują bo wiedzą, że to nie legalne i nieuczciwe (np. ja ;)).
Analiza pojęcia treści i praw do niej
Popatrzmy na model dostępu do treści w sieci internet:
Przeglądanie serwisów WWW to jedna z usług tak zwanej Przeglądarki internetowej. Z usługi tej korzysta Internauta, użytkownik Przeglądarki (na swoim komputerze). Internauta jest związany umową licencyjną z producentem Przeglądarki (jak każda instalacja oprogramowania, wymaga akceptacji treści licencji). Jest także związany umową z Dostawca treści, którą przegląda (praktycznie każdy serwis w Internecie ma swój regulamin akceptowany wraz z rozpoczęciem korzystania z serwisu, do tego prawo autorskie jest domniemane i nie wymaga zawarcia umowy pomiędzy autorem a korzystającym z dzieła). AdBlok dostarcza komponent blokujący reklamy w oknie Przeglądarki (za zgodą producenta przeglądarki). Komponent ten jest świadomie instalowany na żądanie Internauty, AdBlok, jako producent takiego komponentu, dodatku (plug-in) do Przeglądarki musi przestrzegać umowy z producentem Przeglądarki.
Teraz pora na prawo autorskie i dzieło, w szczególności pojęcie integralności dzieła. Powyżej model publikacji (i przepływu) treści od wydawcy do Internauty.
Od lewej: Dostawca treści na swoim serwerze WWW, umieszcza publikowaną treść (plik stanowiący przedmiot prawa autorskiego). Internauta (po prawej), korzystając z narzędzia jakim jest Przeglądarka, pobiera za pośrednictwem sieci Internet Plik. Plik ten jest interpretowany (przekształcany) przez przeglądarkę (taka jest jej rola) i wyświetlany Internaucie w postaci dla nie przystępnej. Plik ten (Dzieło) może zawierać zarówno treść główną (artykuł prasowy) jak i inne treści (np. reklamy). Nie zmienia to faktu, że stanowi jedną integralną i chronioną prawem całość (Treść + Reklama).
Wniosek pierwszy: niewątpliwie usuwanie reklam z treści publikowanej, to naruszanie praw autorskich. Tu autorskich praw osobistych: naruszenie integralności dzieła (to czy są czytane to inna kwestia, do tego nikt nasz zmusić nie może).
Wniosek drugi: prawo (umowa pomiędzy dostawcą treści i korzystającym z niej) łamie Internauta, który świadomie instaluje narzędzie służące do łamania prawa i korzysta z tego narzędzia (tu pełna analogia to producentów broni, za zabójstwa są oskarżani zabójcy a nie producenci broni).
[dzień po publikacji] Z uwagi na to, że artykuł wzbudził wiele kontrowersji a z treści dyskusji wynika jasno, że mieszane są kwestie techniczne (możliwości technologii) i prawne (ochrona praw autora) opracowałem bardziej abstrakcyjny model przesyłania treści w sieci Internet:
W rozważaniach takich należy bezwzględnie oddzielić technologię, która pośredniczy w przekazie treści, od treści przekazywanej jako takiej.
Tak więc uważam, że dostarczanie narzędzia (oprogramowanie Adblock Plus) jest legalne, to jednak samo blokowanie reklam wbudowanych w strony WWW przez Internautę jest już nielegalne, reklamy blokuje Internauta a nie podmiot dostarczający narzędzia do blokowania.
Procesy sądowe, jak ten wskazany na początku, mają głównie aspekt z jednej strony moralny a drugiej amoralny. Dostawca „broni” czuje się „czysty” mimo posiadania pełnej świadomości tego, do czego jest wykorzystywany jego produkt (do łamania prawa). Kolejna rzecz: prawo autorskie to element prawa cywilnego, więc to poszkodowany musi wskazać i pozwać winnego szkody (tu szkodą jest fakt naruszania praw autora). Formalnie więc o swoje prawa musi dbać poszkodowany i to on może występować przeciwko osobie, która mu szkodę wyrządziła (naruszyła jego prawa). Tu jednak mamy miliony Internautów, wiec takie działanie – pozywanie imienne internautów – jest praktycznie niewykonalne (z czego korzystają nieuczciwi Internauci). Poszkodowanemu pozostaje więc szukanie szansy na „sukces” w pozwaniu podmiotu dostarczającego narzędzia do wyrządzenia szkody, jednak (o ile wiem) pod warunkiem wykazania, że ten nakłaniał do wyrządzenia szkody (a to może być bardzo trudne).
Przypadek ten pokazuje pewne zjawisko: korporacje starają się przerzucać koszty budowania zysków na innych (na klientów albo na Państwo). Koszty indywidualnego pozwania każdego internauty były by niewyobrażalne. Dlatego wydawca szuka drogi prostszej (tańszej): pozywa dostawce narzędzia (tu program do blokowania części treści) a nie raz lobbuje za stosowanym prawem w danym Państwie (lub UE). W zasadzie problem z moralnością mają wszystkie trzy strony: wydawca siłowo forsuje czytanie reklam mając monopol na swoją treść (zakładamy, że jest interesująca czyli wartościowa) a koszty egzekucji swoich praw próbuje z siebie zrzucić, Internauta unika kosztu dostępu do treści (nie płaci za dostęp do treści i blokuje reklamy, którymi zarabia wydawca), dostawca narzędzia do blokowania reklam korzysta z tego „sporu” produkują narzędzie dla Internauty.
Osobiście jestem zdania, że: niestety fakty są takie, że ludzie są w większości nieuczciwi, autorzy treści powinni zrewidować swoje roszczenia, jeżeli nie są w stanie ich egzekwować, a dostawcy narzędzi służących do łamania prawa powinni się wstydzić. Mam świadomość, że ostatnie stwierdzenie wielu rozśmieszy, jednak tu widzę role Państwa: podobnie jak ogranicza się dostęp do broni palnej (z powodu łatwości zabijania na odległość), do rozważenia jest ograniczenie legalności dystrybucji produktów, których głównym celem, a nie raz jedynym zastosowaniem, jest łamanie prawa. Nie jest to (łamanie prawa jako cel tworzenia produktu) proste do udowodnienia, więc prawdopodobnie pozostanie to w sferze utopijnych życzeń. Tu prawdopodobnie zadziała raczej ograniczenie pazerności posiadaczy praw majątkowych do treści.
P.S.
Bardzo podobny model rynkowy, bazowanie na powszechnej skłonności ludzi do tak zwanych „drobnych nieuczciwości”, ma np. Uber i dostawca oprogramowania Janosik. Pierwszy dostarcza płatne oprogramowanie bardzo ułatwiające nieuczciwym kierowcom świadczenie usług transportowych bez płacenia podatku, drugi dostarcza oprogramowanie pozwalające (między innymi) na unikanie mandatów za przekroczenia prędkości. Trudno udowodnić złą wolę czy złe intencje … ;), za to bardzo łatwo wykorzystać ludzkie ułomności…
P.S. 2 Wyciąg z ustawy: USTAWA z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Art. 1.
1. Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia (utwór).Art. 2.
1. Opracowanie cudzego utworu, w szczególności tłumaczenie, przeróbka, adaptacja, jest przedmiotem prawa autorskiego bez uszczerbku dla prawa do utworu pierwotnego.
2. Rozporządzanie i korzystanie z opracowania zależy od zezwolenia twórcy utworu pierwotnego (prawo zależne), chyba że autorskie prawa majątkowe do utworu pierwotnego wygasły. W przypadku baz danych spełniających cechy utworu zezwolenie twórcy jest konieczne także na sporządzenie opracowania.
3. Twórca utworu pierwotnego może cofnąć zezwolenie, jeżeli w ciągu pięciu lat od jego udzielenia opracowanie nie zostało rozpowszechnione. Wypłacone twórcy wynagrodzenie nie podlega zwrotowi.
4. Za opracowanie nie uważa się utworu, który powstał w wyniku inspiracji cudzym utworem.
5. Na egzemplarzach opracowania należy wymienić twórcę i tytuł utworu pierwotnego.Autorskie prawa osobiste
Art. 16. Jeżeli ustawa nie stanowi inaczej, autorskie prawa osobiste chronią nieograniczoną w czasie i niepodlegającą zrzeczeniu się lub zbyciu więź twórcy z utworem, a w szczególności prawo do:
1) autorstwa utworu;
2) oznaczenia utworu swoim nazwiskiem lub pseudonimem albo do udostępniania
go anonimowo;
3) nienaruszalności treści i formy utworu oraz jego rzetelnego wykorzystania;
4) decydowania o pierwszym udostępnieniu utworu publiczności;
5) nadzoru nad sposobem korzystania z utworu.Autorskie prawa majątkowe
Art. 17. Jeżeli ustawa nie stanowi inaczej, twórcy przysługuje wyłączne prawo
do korzystania z utworu i rozporządzania nim na wszystkich polach eksploatacji oraz
do wynagrodzenia za korzystanie z utworu.Dozwolony użytek chronionych utworów
Art. 23.
1. Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego. Przepis ten nie upoważnia do budowania według cudzego utworu architektonicznego i architektoniczno-urbanistycznego oraz do korzystania z elektronicznych baz danych spełniających cechy utworu, chyba że dotyczy to własnego użytku naukowego niezwiązanego z celem zarobkowymArt. 34. Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku pod
warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące możliwości. Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia, chyba że ustawa stanowi inaczej.Art. 74.
1. Programy komputerowe podlegają ochronie jak utwory literackie, o
ile przepisy niniejszego rozdziału nie stanowią inaczej.Ochrona autorskich praw osobistych
Art. 78.
1. Twórca, którego autorskie prawa osobiste zostały zagrożone cudzym
działaniem, może żądać zaniechania tego działania. W razie dokonanego naruszenia
może także żądać, aby osoba, która dopuściła się naruszenia, dopełniła czynności
potrzebnych do usunięcia jego skutków, w szczególności aby złożyła publiczne
oświadczenie o odpowiedniej treści i formie. Jeżeli naruszenie było zawinione, sąd
może przyznać twórcy odpowiednią sumę pieniężną tytułem zadośćuczynienia za
doznaną krzywdę lub ? na żądanie twórcy ? zobowiązać sprawcę, aby uiścił
odpowiednią sumę pieniężną na wskazany przez twórcę cel społeczny.Ochrona autorskich praw majątkowych
Art. 79.
1. Uprawniony, którego autorskie prawa majątkowe zostały naruszone,
może żądać od osoby, która naruszyła te prawa:
1) zaniechania naruszania;
2) usunięcia skutków naruszenia;
P.S. 3
Mem „Time Square with AdBlock” jest moim zdaniem doskonałym przykładem pojęcia „wycinanie reklam”…..
Czy to nie obowiązuje tylko, gdy się dane dzieło potem rozpowszechnia? Bo inaczej to nawet podopisywanie czegoś długopisem w książce byłoby łamaniem praw autorskich.
Prawo autorskie obowiązuje zawsze. Co do podpisywania dzieła długopisem: podpisanie swojego egzemplarza własnym nazwiskiem to rozporządzanie egzemplarzem w ramach własnych potrzeb, dlatego nie jest łamaniem prawa także wyrywanie kartek z własnej książki (zakupionego egzemplarza).
Natomiast, faktycznie rozpowszechnianie zmienionej, bez zgody autora, treści jest łamaniem prawa. Bardzo ważne jest pojęcie treści dzieła i egzemplarz. W dobie treści elektronicznych nie mamy pojęcia 'zmaterializowanej treści dzieła literackiego” dlatego możemy (i musimy) operować pojęciem „treść” (i jej integralność). Egzemplarzem jest plik na dysku albo wydruk…
Treść i reklama nie stanowią integralnej całości. Treść ma swojego autora, reklama swojego. Są to dwa dzieła wystawione na jednej witrynie podobnie, jak dwie książki na półce w księgarni. Dodatkowo w przypadku witryny internetowej często mamy do czynienia z różnymi dostawcami treści i reklam, np. gdy na witrynie osadzamy AdWords znanej firmy. Wówczas dostawca treści – właściciel witryny nie ma żadnego wpływu na to, jakie reklamy będą się u niego pojawiały, choć tematycznie zwykle będą powiązane.
W związku z powyższym, prawo autorskie nie ma zastosowania do zakazu stosowania AdWords. Uważam, że ten problem powinien być rozwiązany technicznie, a nie prawnie. Dostawcy treści mogą wprowadzić mechanizmy, które zablokują dostęp do treści, jeżeli wykryją użycie AdBlocka.
Niestety, jeżeli jako autor treści umieszczę dzieło innego autora w swoim, tworzę nowe integralne dzieło. Analogicznie jak umieszczenie zdjęcia innego autora w celu zilustrowania artykułu czy książki. Kwestie techniczne nie mają to żadnego znaczenia, do Internauty dociera jeden plik HTML zawierający „cokolwiek”, autorstwa nadawcy treści. Ingerowanie w ten plik w jakikolwiek sposób to naruszanie integralności tego dzieła, którym jest tu plik pobrany z serwera WWW. Dokładnie tak samo jest chroniony kod programów, są to dzieła programistów i jakakolwiek ingerencja w treść tego kodu jest naruszaniem praw programisty i innych autorów, jeżeli jest to dzieło 'zbiorowe”. To czy autor treści, np. dziennikarz, ma wpływ na to co jest reklamowane nie ma żadnego znaczenia, taką zawarł umowę z wydawca i ma do tego prawo. Po drugie tak na prawdę ma wpływ na reklamy, bo w zasadzie każdy ma w umowie, że w treści artykułów nie pojawią się np. reklamy pornografii.
Rozwiązania techniczne, w miejsce prawnych są dla odmiany najgorsze z możliwych. To tak jak by zamiast „Nie wolność kraść”, iść w stronę „Nie wolno używać wiertarek do włamywania się do cudzych mieszkań”. Co spowoduje wyłącznie niekończące się wyścigi na pomysłowość obu stron.
Twoja strona składa się z głównego template stanowiacego zapewne Twoje dzieło i jakichś pięćdziesięciu innych zasobów, które są ładowane z niego, które ładują kolejne zasoby i tak dalej – a do żadnego z nich nie masz żadnych praw autorskich. Na przykład wszelkie wtyczki Facebooka czy Twittera, Print Friendly, Google Analytics. Strony z reklamami są jeszcze bardziej oczywistym przykładem nie-integralności bo skrypt reklamowy jest dziełem jednego podmiotu (brokera) a reklama – jeszcze innego (reklamodawcy). Pisząc template swojej strony nie masz pojęcia jakie reklamy zostaną na niej wyświetlone, więc teza, że podlegają one ochronie Twoich (!) praw autorskich wydaje mi się mocno naciągana. Idźmy dalej – cookies wystawiane przez Twoją stronę oraz Twoich reklamodawców też stanowią „integralną” część dzieła, więc nie masz prawa ich blokować ani usuwać.
Do swoich treści mam prawa autorskie a do pozostałych licencje pozwalająca na ich wykorzystanie, analogicznie do bibliotek wykorzystywanych przez programistów. Jedno jest pewne: czytając mój serwis dostajesz 100% treści z mojego serwera w postaci „integralnej paczki mojego autorstwa”, jeżeli w tej paczce są treści innych autorów to mój problem. Pomijając szczegóły techniczne tworzenia wszelkich „kontenerów treści”, taki kontener i jego zawartość to integralne dzieło podobnie jak Encyklopedia PWN.
Co do tego jakie reklamy są (gdyby były) u mnie wyświetlane, to jest to wyłącznie kwestia mojej umowy z reklamodawcą i ewentualnym pośrednikiem (np. AdWords). Cały czas mamy jedno: z mojego serwera wychodzi jeden plik, dzieło, którego integralność jest chroniona. Nigdzie nie napisałem, że wszelkie prawa są „moje” jako autora „kontentu”, ale niewątpliwie to co wychodzi z mojego serwera, to integralne dzieło zbiorowe, którego poszczególne elementy mogą być licencjonowane lub być moją własnością, ale to nie ma żadnego znaczenia, osoba ingerująca w tę „paczkę treści” łamie prawo.
Jak widać, jako użytkownik WordPressa (i paru innych pluginów), nie blokuję wyświetlania reklam (stopki itp.) ich twórców, bo to nielegalne i nie robię tego. (tak ja nie wycinam URL Twojego serwisu z podpisu w tej dyskusji a mógł bym :))
AdBlock nie modyfikuje „pliku HTML” tylko DOM, a więc wewnętrzną reprezentację strony w przeglądarce, zbudowaną na podstawie tego HTML oraz działania programów napisanych w JavaScript, Flash czy SilverLight. I znowuż teza, że renderowanie tej strony w sposób inny od zamierzonego przez wydawcę jest „łamaniem praw autorskich” jest dość karkołomna przede wszystkim dlatego, że żadne prawo nie gwarantuje wydawcy, że odbiorca będzie korzystał z przeglądarki obsługującej wszystkie zamierzone przez wydawcę technologię. Ani też żadne prawo nie zmusza odbiorcy do stosowania przeglądarki z tymi technologiami. Jeszcze inne programy blokujące reklamy nie dotykają w ogóle DOM tylko modyfikują rozwiązywanie nazw serwerów z reklamami w DNS. Do tego należy jeszcze dodać, że nie chodzi wyłącznie o reklamy ale także – jeśli nie przede wszystkim – o agresywne technologie śledzenia użytkowników stosowane przez serwisy reklamowe. I jest to przeważnie klasyczny catch 22 bo samo wejście na daną stronę powoduje załadowanie do przeglądarki tony cookies we wszystkich możliwych technologiach, po czym dopiero ewentualnie można się zapoznać z regulaminem danego serwisu, który wyjaśnia, że są one stosowane i zgodzić się na ich stosowanie.
Nie ma żadnego znacznie, jaki technicznie format ma plik pobrany z serwera wydawcy strony WWW. Jego integralność ma prawo być chroniona przez jego wydawcę. Umowy pomiędzy właścicielami treści składowych to jest problem wydawcy serwisu, jego czytelnikowi nic do tego.
Co do nielegalnego śledzenia odwiedzających witryny to jest inny problem :), to ewentualnie nielegalna treść.
Pozostaje jedno: nie ma obowiązku korzystania z serwisów WWW 😀
Ta dyskusje ma jeszcze jeden aspekt, widać pewien problem. Czytelnik „kravietz” słusznie zwraca uwagę na nielegalne zagrania korporacji związane z pozyskiwaniem nielegalnych danych o internautach i jednak mimo to gdzieś trzeba tę „kulturę” krzewić i udostępniać, to wraca jak bumerang, kwestia usług publicznych w rękach Państwa, np. Państwowy publikator. Niestety korporacje, czy się to komuś podoba czy nie, będą robiły wszystko, i nie koniecznie zawsze legalnie, w celu maksymalizacji zysków. Jeżeli chcemy mieć bezpieczne strony edukacyjne, to niestety podobnie jak tramwaje i autobusy albo CEPiK, powinien powstać państwowy publikator. Temat zagrożenia cenzurą jest do rozwiązania ale to inny wątek 🙂
Nie jestem prawnikiem ale intuicyjnie integralność Twojego dzieła ogranicza się do integralności napisanego przez Ciebie pliku HTML serwowanego z Twojego serwera. A tej nikt nie narusza. Nie do końca również rozumiem w jaki sposób posiadanie licencji na korzystanie z Google AdSense miałoby automatycznie rozciągać ochronę prawa autorskiego (autorskigo, podkreślam!) na treści, których nie serwujesz i których nie jesteś autorem?
Niestety to: „Nie jestem prawnikiem ale intuicyjnie integralność Twojego dzieła ogranicza się do integralności napisanego przez Ciebie pliku HTML serwowanego z Twojego serwera. ” nie jest prawdą. Ochronie integralności podlega całość tego co wychodzi do Ciebie w odpowiedzi na żądanie [URL]…
Generalnie decyduje treść licencji a nie intuicja 😉
„Nie ma żadnego znacznie, jaki technicznie format ma plik pobrany z serwera wydawcy strony WWW. Jego integralność ma prawo być chroniona przez jego wydawcę”
I jest. Twojego template’u nikt nie modyfikuje. Ja po prostu renderuję go niekoniecznie tak jak sobie byś tego życzył. I może to wynikać z faktu używania innej niż Twoja przeglądarki WWW, braku JavaScript lub Flash w przeglądarce, blokowania Facebooka na korporacyjnym proxy – lub wreszcie posiadania AdBlocka.
Tu jest pies pogrzebany: „Ja po prostu renderuję go niekoniecznie tak jak sobie byś tego życzył.” problem w tym, że granice systsemu to nie Twoja przeglądarka a wyświetlana treść, „renderowanie po swojemu” nie różni się od zabronionej „revers inżynierii kodu”….
Nie można się zgodzić z twierdzeniem, że dostawca treści otrzymuje licencję od reklamodawcy na wyświetlanie reklam. Jest odwrotnie. To dostawca treści udostępnia miejsce na witrynie, na którym reklamodawca wyświetla reklamy wedle własnego uznania. Umowa reguluje skrajne przypadki, jak zakaz wyświetlania pornografii, ale zwykle jest to określone ogólnym zdaniem, że w miejscu reklamy nie będą publikowane treści zakazane prawem. Dopuszczalne są jednak sytuacje, gdy np. obok recenzji jakiegoś produktu (a jeszcze lepiej artykułu sponsorowanego) pojawi się reklama produktu konkurencyjnego. Stosując się do zasady „integralnego dzieła zbiorowego” można by pozwać witrynę – dostawcę treści za nieprawdziwe treści w reklamie. Nigdy tak się nie dzieje. Często w TV i gazetach widzimy napis „redakcja nie odpowiada za treści reklam”. Za treści reklam odpowiedzialny jest tylko i wyłącznie reklamodawca.
Nie ma żadnego sensu dyskutowanie z umowami pomiędzy pomiędzy reklamodawcą a medium reklamowym, bo umowy te ustalają publikowaną treść, i absolutnie nie dają żadnego pola manewru czytelnikom ….
Powyższy wywód miał na celu wykazanie, że nie istnieje coś takiego, jak „integralne dzieło zbiorowe” złożone z treści i reklamy.
To czym jest gazeta codzienna? Jest to treść, którą skomponował wydawca mający prawa do wszystkich składników treściowych, całość stanowi JEDNO dzieło jakim jest gazeta.
Teza, że renderowanie strony inaczej niż to sobie zamierzył wydawca „nie różni się od zabronionej” odwrotnej inżynierii jest trudna do obronienia w świecie, w którym ludzie renderują strony na wszystkim począwszy od telewizorów, przez tablety, komórki czy czytniki e-booków i Bóg wie co jeszcze. Jeśli zatem oglądam Twoją stronę…
…z wyłączonym JavaScriptem
…na monochromatycznym Kindle
…na MSIE6, który nie zna HTML5 ani znacznej części współczesnego JavaScript
…bez zainstalowanego Flasha
…z firmy lub urzędu, którego proxy blokuje Twoje snippety Twittera i FB
to w każdym przypadku naruszam Twoje prawa autorskie? Jeśli tak to przepraszam, ale gdzieś na Twojej stronie powinna być w takim razie informacja, pokazywana *przed* wejściem na główną stronę, która szczegółowo opisuje jakie technologie spełniają Twoją wizję renderowania tej strony. Najlepiej plaintextem.
Czym innym jest powszechne robienie czegoś a czym innym legalność tego. Nie oceniam tu absolutnie sensu określonych zapisów prawa. Niewątpliwie kluczem jest nie tyle samo prawo autorskie, co „żądania” autorów (monopolistów w kwestii ich dzieł) tych „dzieł”, bo te faktycznie bywają absurdalne, dlatego napisałem także, że tworzenie ograniczeń trudnych lub niemożliwych do egzekwowania nie przydaje splendoru ich pomysłodawcom :).
Czy jeśli
– wycinam z czasopisma reklamy, które mi się nie podobają,
– wyrywam z książki strony z treścią, które mi się nie podobają,
– zasłaniam ekran telewizora (tak aby np. oglądające film dzieci nie widziały nieprzyzwoitych scen)
również łamię prawo autorskie? Czy to również „drobna nieuczciwość”?
Czy jest Pan prawnikiem / konsultował Pan ten punkt widzenia ze specjalistą? Czy to, że jest Pan analitykiem biznesowym oznacza, że jest Pan w stanie zanalizować i trafnie zdiagnozować absolutnie wszystko (jestem analitykiem, wiem jak działa ten statek kosmiczny itp.)?
Tak trochę humorystycznie, ale jakoś ciężko mi wziąć poważnie to co Pan napisał w tym poście.
Pozdrawiam!
Jakiekolwiek porównania z gazetą papierową, telewizorem, czy książką nie jest uprawnione, bo papierowy egzemplarz (widok monitora) po pierwsze nabywany jest z tymi reklamami, po drugie od momentu nabycia jest własnością tego kto go kupił, a ten może z tym egzemplarzem robić co chce. Było by niezgodne z prawem, gdyby np. czytelnia wycinała reklamy z gazet. Może Pan bez żadnych skutków zasłonić telewizor gazetą, o ile tylko legalnie pan odbiera dany kanał telewizyjny. Przypomnę, że legalność określa licencja nadawcy.
Co do prawnika, proszę się z takim skonsultować, jeśli czuje Pan taką potrzebę. Mi ciężko brać poważnie wpis, kogoś kto neguje coś bez podania kontr tezy, tu podstawy prawnej swoich tez.
„Ochronie integralności podlega całość tego co wychodzi od Ciebie w odpowiedzi na żądanie…” – generalnie jako twórca treści i warstwy prezentacji pozwalasz lub nie na zamieszczanie reklam przez innych dostawców treści (np. za pomocą JavaScryptu pobieranego z zewnętrznego serwera), to co otrzymuje oglądający jest już uwarunkowane przez niego (marketing behawioralny, big data etc…), a nie twórcę który tylko pozwala na wyświetlenie reklamy w tym a nie innym miejscu. Rozumując w ten sposób każdy firewall jest nielegalny bo modyfikuje pakiety wysłane przez twórcę.
Niezależnie od tego, pobierający treść nie jest strona upoważniony w żadnym stopniu do ingerencji w treść, którą pograł bo nie ma żadcnyh praw do niej. Sama technologia nie ma tu nic do rzeczy.
Do do firewalla, ten odrzuca określone „dzieła”, nie ingeruje w nie. Dynamiczne tworzenie treści (komponowanie kontentu i reklam) to kwestia umowy między dostawcą kontentu i reklam, oglądającemu nic do tego.
Czy w takim razie treść i forma jest integralną częścią dzieła? Skoro tak to jakakolwiek zmiana jednego lub drugiego jest nielegalna, wyłączając obsługę CSS w przeglądarce łamię prawo?
Legalność określa umowa z autorem, a te może dopuszczać do czego chce. Autor piszący książka umawia się między innymi na formatowanie. Autor kontentu wcale nie musi ograniczać formatowania (i w sieci Internet nikt przy zdrowych zmysłach tego nie roni). Jeżeli jednak autor chce narzucić formatowanie, publikuje pliki graniczne.
Czyli blokowanie reklam jest legalne, a dostawca treści może jedynie wymusić na „czytelniku” wyłączenie blokowania – to jest legalne. Tak robi wielu dostawców treści i to się sprawdza. Ogólnie przy rozważaniu tego typu problemów stosowanie logiki dwuwartościowej może doprowadzić do absurdów.
Nie ma to prostej logiki bo o wielu rzeczach decyduje sam autor. Jednak logika jest z zasady dwuwartościowa. Nie mylmy „blokowania” z „dostarczaniem narzędzi do blokowania” reklam. To drugie nie jest zabronione. To na co pozwala dostawca treści zależy wyłącznie od niego. Prawo daje mu (autorowi) monopol, ale to jak z niego korzysta zależy od niego.
„Legalność określa umowa z autorem” – nie podpisywałem z Tobą żadnej umowy, a jednak czytam Twoją stronę. Co więcej, nie określa ona w żadnym widocznym miejscu technologii wymaganych przez Ciebie w mojej przeglądarce jako warunku jej oglądania, a ja nigdy nie wyraziłem zgody na przestrzeganie tych nieistniejących wymagań.
„Czym innym jest powszechne robienie czegoś a czym innym legalność tego”
To odpowiedź wymijająca. Proszę konkretniej: czy oglądanie Twojej strony w przeglądarce nie obsługującej Flasha lub JavaScript jest Twoim zdaniem legalne czy nie?
Ze mną nie, i ja specjalnie nie ścigam nikogo, ale większość komercyjnych serwisów WWW ma w regulaminie zapis w rodzaju „korzystając z serwisu zgadzasz się na jego regulamin”… Na tej samej zasadzie kupując bilet na tramwaj uznajesz Regulamin przewozów 😉 nawet gdybyś go faktycznie nigdy nie przeczytał 😀
To co jest legalne na mojej stronie określam ja, bo to prawo cywilne reguluje, mamy swobodę zawierania umów ;). Ja akurat nie narzucam żadnych ograniczeń czytelnikom mojego serwisu, poza zakazem łamania autorskich praw osobistych czego zgodnie z ustawą nie muszę nawet tu pisać.
Nie mylmy blokowania z omijaniem, nie blokuję psich odchodów na mojej drodze ale je omijam, podobnie reklamy – to jest tylko i wyłącznie kwestia zastosowanej reguły znaczeniowej. Odnosząc się do logiki, dysponujemy jeszcze logiką rozmytą (i wieloma innymi, nie tylko klasyczną – tu jest podobnie jak z geometrią), która wydaje się w tym dyskursie obecna.
Kiepskie porównanie z tymi odchodami. Sugeruję lekturę Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Logika rozmyta nie jest przedmiotem nauk prawnych (ale jest także dwuwartościowa). Co do geometrii owszem jest kilka, ale różnią się aksjomatami.
„Ze mną nie, i ja specjalnie nie ścigam nikogo, ale większość komercyjnych serwisów WWW ma w regulaminie zapis w rodzaju ?korzystając z serwisu zgadzasz się na jego regulamin??”
Czyli „Wchodząc na naszą stronę zaakceptowałeś regulamin, którego nie miałeś jeszcze okazji przeczytać”. Będę wdzięczny za przykłady serwisów, które informują o wymaganych technologiach (nie zalecanych, ale właśnie wymaganych).
Niestety, naczelną zasadą prawa jest „nieznajomość prawa szkodzi”, polecam czytanie regulaminów stron (regulaminy)
Niektóre serwisy zalecają minimalne wersje przeglądarek dla poprawnego wyświetlania treści. Samo tworzenie treści serwisu w postaci plików html to nic innego jak WYMAGANIE określonej technologii.
„większość komercyjnych serwisów WWW ma w regulaminie”
Gazeta.pl ma „regulamin korzystania z serwisu”, który jest rozbudowaną wersją stopki copyrightowej i nie jest żadnym regulaminem (i nikt go nie podpisuje) a enumeracją powszechnie obowiązujących przepisów prawa, w tym autorskiego. O obowiązku korzystania z JavaScript czy Flasha nie ma ani słowa.
„To co jest legalne na mojej stronie określam ja”
Owszem, w ramach obowiązującego prawa, które nie przewiduje ograniczenia praw odbiorcy (!) opublikowanych (!) przez Ciebie publicznie (!) treści w szczególności nie przewidując domniemanej nielegalności niewyświetlania tych czy innych części strony. Wychodząc z założenia, że gdybyś nie chciał by były one publicznie (!) dostępne to byś ich nie publikował (!) tylko wsadził za paywall. Innymi słowy, nie możesz powiedzieć, że od dzisiaj nielegalne jest oglądanie Twojej publicznej strony bez reklam. A dokładniej możesz, ale nie jest to dla nikogo wiążące. Możesz oczywiście nie wyświetlać swoich treści przeglądarkom, które podejrzewasz o blokowanie reklam i część serwisów to robi.
regulaminy
o jakich „prawach odbiorcy” piszesz?
Zapis „korzystanie oznacza akceptację” nie wymaga żadnego podpisu. Nie trzeba podpisywać żadnej umowy z zakładem komunikacji miejskiej, żeby zapłacić karę za jazdę bez biletu.
” Ani słowa o wymaganych wersjach oprogramowania, technologii, blokowaniu reklam. ” Bo nie przepisuje się do regulaminów ustaw. Ja na bloku nie muszę pisać, że nie wolno kraść treści… Co do technologii to każdy autor sam decyduje co pisze. Co do tego, że treść wysyłana z serwera jest „integralna całością” to coś czego nie trzeba udowadniać bo takiej jest prawo.
Nie? A czym jest wymóg posiadania interpretera html??
„A czym jest wymóg posiadania interpretera html?”
A po co założenie, że chcę wyświetlić stronę? To tekst, może po prostu go chcę pobrać i wyświetlić sobie np. w notatniku? To będzie również łamanie praw autorskich?
„Bo nie przepisuje się do regulaminów ustaw. Ja na bloku nie muszę pisać, że nie wolno kraść treści?”
Może Pan napisać, że treści można czytać wyłącznie różową czcionką i obarczyć to sankcją w kwocie $10.000 przeznaczonych na cele charytatywne czy nawet przelewem na Pańskie konto, ale nie znaczy to, że ktokolwiek zobaczy choćby grosza wskutek złamania takiego Regulaminu – nawet, gdyby Pan wytoczył procesy każdemu, kto śmiał zmienić kolor tej nieszczęsnej czcionki.
Ustaw się nie przepisuje, ale skoro tak, chętnie przeczytam do jakich regulacji mnie Pan odniesie w temacie „wymaganych wersji oprogramowania, technologii”. O blokowanie reklam nie pytam, bo w interpretacji tego czy strona jako całość jest integralnym dziełem się pewnie nie zgodzimy.
„Co do tego, że treść wysyłana z serwera jest ?integralna całością? to coś czego nie trzeba udowadniać bo takiej jest prawo.”
W tym wypadku wypadałoby, bo to wyłącznie Pańska interpretacja.
„Może Pan napisać, że treści można czytać wyłącznie różową czcionką i obarczyć to sankcją w kwocie $10.000 ” owszem, prawo daje mi taką możliwość, ale nie chce bo nie muszę … Ta dyskusja od teraz nie ma nic wspólnego s treścią artykułu. Dziękuję.
„Wniosek pierwszy: niewątpliwie usuwanie reklam z treści publikowanej, to naruszanie praw autorskich. Tu autorskich praw osobistych: naruszenie integralności dzieła (to czy są czytane to inna kwestia, do tego nikt nasz zmusić nie może).”
Postawienie takiej tezy oznacza, że wszystkie roboty wyszukiwarek lub specjalistyczne roboty (zbudowałem i korzystam z takiego) naruszają prawa autorskie . Jeżeli ja ma wyłączoną grafikę w przeglądarce, też łamie prawa autorskie? Są osoby niepełnosprawne które instalują oprogramowanie i to oznacza że łamią prawo autorskie?To jest absurd. Twórca strony internetowej ma świadomość że dzieło nie zostanie tak przedstawione na ekranie tak ją stworzył (różna rozdzielczość monitorów, rożne silniki przeglądarek) .
Idąc takim myśleniem, można powiedzieć że malarz wykonał obraz, ja fotografuję aparatem z nałożonym filtrem monochromatycznym i łamię w ten sposób prawo autorskie? Ten sposób myślenia powoduje że wszyscy łamiemy prawa autorskie, gdyż nikt nie da gwarancji że dzieło twórcy wygląda na ekranie użytkownika w ten sam sposób.
Integralność dzieła dotyczy po stronie serwera a nie po stronie klienta. Na tym polega popularność usługi WWW, że mamy wieloplatformowość sprzętową i programową.
„Wniosek drugi: prawo (umowa pomiędzy dostawcą treści i korzystającym z niej) łamie Internauta, który świadomie instaluje narzędzie służące do łamania prawa i korzysta z tego narzędzia (tu pełna analogia to producentów broni, za zabójstwa są oskarżani zabójcy a nie producenci broni).”
Po pierwsze, nie używa się pojęcia „internauta”, ponieważ jest to termin statystyczny i oznacza użytkownika sieci Internet (a nie usługi WWW), który co najmniej raz skorzystał w miesiącu z internetu. To jest termin porównujący dostęp do technologii internetowych w skali krajów i globu. Należy używać pojęcia użytkownik przeglądarki internetowej. Po drugie, jeżeli jest to „narzędzie służące do łamania prawa” to twórca już by podał do sądu wytwórcę takiego oprogramowania. Dlatego twórcy wtyczek, w tym, przykładzie AdBlock działają zgodnie z prawem, gdyż nie naruszają integralności dzieła po stronie twórcy, czyli serwera a jak jest odebrane dzieło przez programy komputerowe o tym może decydować uzytkownik. Zwłaszcza, że twórcy zamieszczają swoje dzieło z wadami (proszę wykonać walidację serwisu i przekonać się ile błędów i ostrzeżeń jest w kodzie źródłowym). Można odwrócić sytuację i powiedzieć że to twórca serwisu łamie prawo nie wykonał serwisu niezgodnie z wersją HTML i dlatego użytkownik dostaje zmienioną treść (proszę sprawdzić ile jest instrukcji DOCTYPE w serwisach).
„?Wniosek pierwszy: niewątpliwie usuwanie reklam z treści publikowanej, to naruszanie praw autorskich. Tu autorskich praw osobistych: naruszenie integralności dzieła (to czy są czytane to inna kwestia, do tego nikt nasz zmusić nie może).?
Postawienie takiej tezy oznacza, że wszystkie roboty wyszukiwarek lub specjalistyczne roboty (zbudowałem i korzystam z takiego) naruszają prawa autorskie .”
To nie jest prawda 🙂 Odsyłam do ustawy.
To proszę odpowiedzieć, czy według ustawy roboty wyszukiwarek internetowych łamią prawo autorskie?
Zgodnie z prawem to autor broni swoich praw, jak Pan znajdzie taki pozew, to chętnie się zapoznam.
Po pierwsze: pobrany z serwera plik jest kopią dzieła wobec czego (podobnie jak za gazetą czy książka) moge sobie z niego wyciąć co chcę bo to moja kopia – co innego gdybym taką obciętą kopie przesłał dalej.
Po drugie: w pobranym pliku html nie jest osadzona reklama tylko link do niej (tak jak w książce odnośnik literaturowy). A czy ja sobie ten link wyswietle to moja sprawa 🙂
Ingerowanie w integralność dzieła a „nieczytanie” jego fragmentów to nie to samo. Proszę zwrócić uwagę, że użytkownik serwisu, „czytelnik” strony WWW, dostaje oprogramowanie, które pozwala mu korzystać z zamówionej treści a nie „oprogramowanie pośredniczące”. Dla uproszczenia:
– wydawca tworzy gazetę w postaci pliku PDF,
– zamawiający dostaje w postaci integralnej całości plik pdf zawierający „zlepek” tekstów, zdjęć, reklam (dzieło zbiorowe, ale nadal chronione jako całość),
– zamawiający może sobie ze swoim egzemplarzem pliku robić co chce (w ramach prawa),
– dostawca przeglądarki PDF, gdyby wbudował w nią mechanizm „wycinający” reklamy, dopuścił by się nieuprawnionej ingerencji w integralność dzieła (plików pdf).
To czy reklama jest linkiem czy integralną częścią treści zależy od twórcy strony, ja opisałem przypadek, gdy jest jego częścią.
Z uwagi na treść uwag i zarzutów, dodałem do artykułu:
– dodatkowy diagram wyjaśniający granicę pomiędzy utworem a technologią jego przekazu i prezentacji,
– istotne dla tematu elementy ustawy Prawo autorskie.
Jak widzę, moje komentarze nie są w tym serwisie publikowane, ale spróbuję ponownie…
Autorzy mogą snuć różne rojenia o roszczeniach, ale prawo autorskie mówi jasno: zgody dysponenta praw majątkowych wymaga rozpowszechnianie dzieła, a każda modyfikacja dzieła rozpowszechnianego wymaga dodatkowo zgody autora na podstawie jego niezbywalnych praw osobistych. Czytelnik, widz, słuchacz i lub inny odbiorca może się zapoznawać z dziełem w całości lub w części, może też na własny użytek dowolnie modyfikować jego fragmenty (np. dorysować na portrecie wąsy lub zmiksować nagrania z Sejmu i chlewu).
Warto też pamiętać, że prawo autorskie chroni formę dzieła powstałego w wyniku aktu twórczego, a nie jego treść informacyjną, pomysł formalny lub elementy będące wynikiem mechanicznych lub automatycznych procesów.
Komentowany wywód opiera się więc na dwóch co najmniej kotrowersyjnych założeniach:
1. rozpowszechnianym dziełem autorskim jest kształt prezentacji na konsoli.
Błąd! Naprawdę rozpowszechnianym dziełem jest jedynie ta część przekazu http (lub https), która jest wynikiem twórczej pracy autora.
2. przeglądarka jest częścią systemu rozpowszechniania dzieła, a więc użytkownik staje się odbiorcą przekazu dopiero jako widz, słuchacz i czytelnik przekazu przetworzonego przez przeglądarkę.
Błąd! Użytkownik otrzymuje przekaz http lub https. Forma, w jakiej się z nim zapoznaje, jest jego suwerennym wyborem. Może śledzić strumień komunikatów, może je archiwizować, a następnie przeszukiwać, może wizualizować tylko wybrane ich fragmenty. Teza, że wykorzystanie w tym celu narzędzia innego od dostarczonego lub zalecanego przez wydawcę jest naruszeniem jego praw, jest po prostu absurdalna.
Uzupełnienie: dodany do tekstu 30 czerwca dodatkowy schemat przedstawia model zgodny z życzeniami autora, ale sprzeczny zarówno z treścią ustawy, jak i dotychczasowym orzecznictwem, a także z realiami technicznymi.
Nie jest prawdą, że po stronie wydawcy powstaje dzieło nazwane na schemacie „widokiem strony WWW”. Dzieło takie byłoby dziełem zależnym wobec dzieł nazwanych przez autora schematu „treścią” oraz „reklamą”. Pozostawmy na boku analizę tych dzieł pierwotnych, skupmy się na owym rzekomym dziele zależnym. Zgodnie z prezentowanym modelem dzieło to miałoby powstawać automatycznie, bez twórczego udziału człowieka, a jego forma miałaby być ustalana dopiero przez przeglądarkę odbiorcy. Tymczasem prawo autorskie wymaga twórczego wkładu oraz chroni rozpowszechnianie ustalonej przez autora formy dzieła!
Na marginesie: przekaz http (https) to znacznie więcej niż tylko „widok strony WWW”. W istocie istotne elementy tego widoku (rozmiary i proporcje ekranu, skala barw, krój liternictwa…) ustalane są przez użytkownika i autor przekazu nie ma na nie żadnego wpływu!
Nie jest też zgodny z prawdą i prawem przedstawiony na schemacie agregat nazwany „środowiskiem technicznym sieci internet”. Należące do użytkownika urządzenia i wykorzystywane przez niego działające na nich oprogramowanie nie są składnikami systemu rozpowszechniania przez wydawcę ani infrastruktury internetu. Użytkownik za pomocą protokołu http (https) otrzymuje skierowany do niego przekaz, który może (ale nie musi) przygotować do prezentacji w dowolnie przez siebie sposób.
Podsumowanie: po stronie wydawcy nie powstaje „widok strony WWW”, a jeśli powstaje, to nie ma jest on dziełem autorskim odrębnym od formy merytorycznej treści strony. Po stronie odbiorcy mogą powstawać bardzo różne „widoki strony WWW”, na których formę wydawca ma tylko pośredni wpływ.
Uzupełnienie 2: żaden z cytowanych artykułów ustawy nie uzasadnia proponowanego przez autora modelu. W szczególności:
* art. 1 wyraźnie wyklucza tezę o „widoku strony WWW” jako odrębnym dziele,
* art. 2 nie ma żadnego związku z omawianym modelem,
* art. 16 również nie ma związku z omawianym modelem, a w szczególności sugestia, że autor treści lub reklamy ma prawo do osobistej akceptacji formy jej prezentacji u każdego użytkownika przeglądarki leży poza granicami racjonalnej interpretacji.
* art. 23, 34 oraz 74 nie mają związku z omawianym modelem.
* art. 78 i 79 – o ile rozumiem, autor omawianego modelu sugeruje, że autor treści strony WWW może zażądać od dowolnego użytkownika usługi WWW zaniechania korzystania z narzędzi, prezentujących stworzoną przez niego treść w kontekście innym od zamierzonego przez wydawcę. Życzę powodzenia w sądzie. Jak dotąd nie słyszałem o żadnym tego rodzaju roszczeniu wobec użytkownika, a tym bardziej o potwierdzającym takie roszczenie wyroku, ale jak widać twórcza inwencja prawnych trolli nie ma granic.
1. to autor każdorazowo decyduje co stworzył i co rozpowszechnia,
2. przeglądarka przetwarza plik źródłowy zgodne z określoną specyfikacją, jej ewentualna niezgodność z tą specyfikacją to odrębnym problem.
Poza pewnymi wyjątkami, publikacja treści w postaci strony WWW wygląda tak:
1. opracowanie treści (grafika, tekst, itp..) to jest dzieło jednego lub wielu autorów: Utwór,
2. zakodowanie (do postaci HTML, innej),
3. przesłanie na urządzenie odbiorcy
4. rozkodowanie,
5. prezentacja Utworu.
Każde zniekształcenie po drodze może być efektem zamierzonego lub niezamierzonego działania i/lub wady kanału transmisji. Wady i przyczyny losowe są poza wolą autora Utworu, po prostu musi mieć to na uwadze. Świadoma ingerencja w treść Utworu to naruszenie praw Autora.
Cały Pana długi wywód jest nie na temat, bo dotyczy albo ułomności technologii albo zakłada, że jakiś autor będzie miął nierealistyczne żądania (co oczywiście jest możliwe i nawet o tym wspomniałem w artykule). To czy coś jest czy nie dziełem zależnym nie ma znaczenia bo jest chronione.
Co do sądów to są setki jak nie tysiące, spraw wygranych przez projektantów stron, grafików, fotografów, copywriterów …
I cały czas ignoruje Pan – i wielu tu dyskutantów – fakt, że to autor (prawo autorskie to prawo cywilne) określa to co chroni i czy czuje się w ogóle poszkodowany. Dlatego przytłaczająca większość podawanych tu „kontr przykładów” zaliczam do pomysłów kosmicznych …. nawet gdyby faktycznie zaistniały.
Co do zasady ma Pan rację. Jednak racje mają tez dyskutanci. Można bowiem dyskutować, czy blokując reklamę ingeruję w utwór (co jest niedopuszczalne) czy wyświetlam u siebie fragment utworu, do czego mam pełne prawo. Jeżeli bowiem utworem jest pewien zespół bitów na serwerze, to blokując reklamę ja nie ingeruję w utwór (na serwerze) a jedynie wyświetlam te fragmenty utworu, które mnie interesują, za zgodą zresztą dostawcy przeglądarki, który zaakceptował funkcjonalność „ad block”. Prosze zwrocic uwage, że korzystajac z przegladarki korzystam z uslugi a nie z np licencji. Dopiero jezeli musialbym pobrac plik na swoj komputer to nawiazalby sie proces prawno-autorski miedzy mna a dostawca tresci. Zagadnienie prawa autorskiego rozgrywa sie wiec miedzy dostawca tresci a wlascicelem przegladarki, ktory dopuscil np ad block. Ps. Akurat jestem radcą prawnym specjalizujacym sie od lat i w prawie autorski jak i w cloud computing.
Kluczem moim zdaniem jest to, że „Można bowiem dyskutować, czy blokując reklamę ingeruję w utwór (co jest niedopuszczalne) czy wyświetlam u siebie fragment utworu, do czego mam pełne prawo.”
Dlatego uważam, że podstawowym elementem tego sporu uzgodnienie (ustalenie momentu) granicy, od której „mam swój egzemplarz” utworu i co nim jest: ładnie sformatowany tekst i zdjęcia jakie widzę na ekranie przeglądarki, czyli otrzymany z sieci plik html, którego interpretacja pozostaje w moich rękach (mam egzemplarz).
Zgadzam się, że przeglądarka to świadczona mi usługa „interpretowania treści otrzymanego kodu stron WWW”. Ale to znaczy, że bardzo ważne jest to jakiej licencji udziela nam dostawca treści oraz na co pozwalają i co obiecali dostawcy całego pośredniczącego w tym oprogramowania.
Lektura komentarzy pozwala mi wyciągnąć wniosek, że wielu autorów uwag, domyślnie założyło jakieś określone warunki, które mogą kolidować z tym co napisałem (a starałem się opisać sam mechanizm nie brnąć w jego specyficzne warianty). Wielu też jakby broni się, będąc użytkownikiem AdBlocka.
W każdym razie wydaje mi się, że mój tekst i spory pod nim potwierdzają, że nie jest to prosta sprawa. Technologia i jej możliwości, z jednej strony stwarza ogromne możliwości w świecie informacji w postaci niematerialnej i praw do niej, z drugie prowadzi do łatwości naruszania praw do tych treści i rozmycia odpowiedzialności za takie działania.
Bardzo dziękuję, że poświęcił Pan czas 🙂
Legalność swoją drogą , pazerność swoją, nie byłoby adblocka żeby nie reklamy których często nie umiemy wyłączyć, które często blokują włąściwą treść witryny.
Adblock to odpowiedź na zapotrzebowanie rynku. Postępowanie wydawców treści w kwestii 'wmuszania reklam” jest o tyle uzasadniona, że mają prawo egzekwować swój regulamin (masz za darmo ale są reklamy). Rynek (czytaj wielu internautów) chce czytać ale nie chce płacić, obecność reklama to forma haraczu, unikanie płacenia tego haraczu to swoista forma łamania regulaminu: hackowania strony.
Cóż, trudno polemizować z takim podejściem, które wydaje mi się „dogmatyczne”. Wybieramy kilka elementów, tworzymy ich ścisłe (w miarę) definicje, i widzimy przez nie cały świat. A on, na szczęście, jest bogatszy.
1. Czy strona internetowa to utwór ? Większość (zdecydowana) – nie. Utwór musi odzwierciedlać osobowość twórcy i być jej emanacją. No to wiele stron nie jest utworami, tylko: informacją handlową, ofertą, …
2. Jaką emanacją osobowości autora jest opatrzenie jego tekstu (zdjęcia, filmu, …) reklamą, do tego pobieraną przez portal jakimś algorytmem z bazy reklam, bez związku z tekstem, raz o pralkach a raz o powiększeniu biustu ?
3. Sama reklama jest oczywiście chroniona prawem autorskim, ale jej forma (treści prawo autorskie nie chroni) ! Nie to, czy ktoś chce ją oglądać.
A więc jeżeli na stronie jest wiersz poety i reklama to nie sposób tego uznać za utwór. Można nieco nagiąć prawo i określić to mianem antologii czy innego zbioru utworów. Ale, czytając antologię, mam prawo pewne opowiadania uwzględnić, a pewne pominąć. Nawiasem mówiąc, nawet czytając „jedną spójną” książkę mogę czytać co drugą stronę, to nie narusza praw autorskich. Mogę zamykać oczy na co drugą scenę w filmie, a z zestawu filmów wybrać tylko reżyserów na literę A.
To nie są dogmaty. Prawo, podobnie jak reguły biznesowe w firmach, to normy i zasady. Definicje są po to by je ustalić a potem ich przestrzegać (analogicznie jak typy danych i validacje: najpierw ustalamy jako wymagania a potem przestrzegamy). Ale po kolei.
1. definicja utworu brzmi: Art. 1. 1. Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia (utwór) [Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych.] Podważanie jej potocznym pojęciem”. Utwór musi odzwierciedlać osobowość twórcy i być jej emanacją. ” nie ma żadnego sensu i nie jest nieskuteczne. Co do zasady każda treść (szczególnie powstająca w ramach umowy o dzieło) jest utworem, Prawo nie wnika w estetykę, osobowość itp… nie ma takiej definicji jaką Pan podał. Nie tylko Picasso czy Penderecki budzą emocje w dyskusja o tym „czy to ładne”, Strona internetowa i jej treść mogą być koszmarem ale jako „treść o unikalnym charakterze” jest chronią prawem autorskim (dotyczy to także kodu programu…). Dywagacje na temat tego czy coś „tylko ofertą handlową” są pozbawione sensu.
2. W konsekwencji z zasady nie mają sensu dywagacje o emanacji osobowości autora. Jeżeli autor projektu strony przewidział w jej treści miejsce na reklamę, jej kolorystykę i treść (profil reklamy) to ma do tego prawo bo to jego dzieło. Każda ingerencja w taką treść jest naruszaniem praw autora.
3. Oczywiście że reklama jako treść, obraz itp. jest także chroniona. Oglądanie samych reklam nie jest obowiązkowe a ni zakazane, jednak ingerowanie w cudze dzieło jest jego naruszaniem.
A więc biorąc pod uwagę, fakt, że Pana definicja „utworu” nie ma nic wspólnego z obowiązującym prawem, reszta wywodu nie ma żadnego oparcia.
Jeżeli autor strony WWWW osobiście wkomponował reklamę w treść wiersza, i miął na to zgodę poety i autora reklamy, całość stanowi jego chronione prawem dzieło.
Jeżeli ma Pan swój egzemplarz książki i pomija Pan strony, wycina ilustracje itp. to może Pan to robić ze swoim egzemplarzem, ale już publikowanie i rozpowszechnianie (powielanie) tak sponiewieranej książki jest naruszeniem praw autora książki i jest zabronione prawem. Oglądają w domu film może Pan zamykać oczy kiedy chce. Ale nie wolno Panu umieścić w sieci kablowej (lub sprzedawać) urządzenia, które globalnie wycina fragmenty na które Pan zamyka oczy.
Na zakończenie: pojęcie i definicja utworu nie ma nic wspólnego ani z jego estetyką, ani z poziomem zaangażowania autora, ani z niczym innym, liczy się wyłącznie indywidualność, a o gustach może co najwyżej dyskutować ktoś kto z tym utworem obcuje.
To co napisałem to czysta logika i prawo (oparte jest w sumie na logice). Bazuje na niej także cała nauka (nikt rozsądny nie dywaguje na temat tego czy teorie naukowe są estetyczne i zawierają osobowość autora, prawa autora są chronione). I nie jest to podejście dogmatyczne (to pojecie raczej dotyczy religii), nauka prawa i prawo bazuje na aksjomatach, z te między innymi to definicje i ich stosowanie. Bogactwo świata w każdym obszarze da się sprowadzić do skończonej liczby definicji i teorii, tak działa cała nauka ;).
obawiam się że dochodzi tu do konfliktu praw autora dzieła i praw posiadacza egzemplarza dzieła. posiadacz egzemplarza dzieła co do zasady ma prawo je zniszczyć lub uszkodzić. strona www po przejściu przez router [domowy] jest już moim egzemplarzem dzieła. pytanie którego prawa sąd uzna pierwszeństwo ;]
pozdrawiam.
Pomiędzy autorem strony WWW a osobą z niej korzystającej jest prosty związek: czy za to widzi osoba patrząca na stronę odpowiada jej autor? Jeżeli kod HTML, po przejściu przez router jest „czymś innym” to:
– na pewno doszło do ingerencji w treść utworu
– to czy ten kod faktycznie jest „egzemplarzem posiadanym przez osobę przez ekranem monitora” zależy od regulaminy strony, polityki serwisu, itp…
Nie zmienia to tego, że fakt nabycia egzemplarza utworu nie daje nabywcy żadnych praw do treści tego utworu. Jak ktoś kupi sobie np. książkę nie znaczy to, że nabył jakiekolwiek prawa do jej treści.
Jak Ktoś kupi sobie książkę to ma prawo (generalnie) ten egzemplarz zniszczyć, uszkodzić, powyrywać kartki i po zamazywać obrazki. monitor komputerowy jest moją własnością tak samo jak i komputer i sieć aż do routera więc po przejściu kodu strony przez mój router to jest już mój egzemplarz utworu i mam do niego wiele praw.
” zniszczyć, uszkodzić, powyrywać kartki i po zamazywać obrazki. ”
w swoim egzemplarzu owszem, pozostaje pytanie czy to co mamy na ekranie monitora to treść kupiona czy licencjonowana… Dlatego trzeba czytać regulaminy korzystania. Jedno jest pewne: treść stron WWW praktycznie nigdy nie jest sprzedawana, jest prawie zawsze licencjonowana. A jeżeli licencjonowana nie mamy prawa „wyrywać kartek” tak jak to ma miejsce z książką pobraną z biblioteki.
Licencja to bardzo ogólnie deklaracja właściciela praw autorskich że nie będzie z nich korzystał. Autor sam wysłał mi (jego serwer www) egzemplarz utworu i po przekroczeniu mojego routera to już jest mój egzemplarz bez względu czy na monitorze czy wydrukowany na drukarce. licencja nie jest w sprzeczności z posiadaniem egzemplarza utworu na mocy dozwolonego użytku i rozporządzaniem nim w oparciu o prawa własności przedmiotu.
Licencja to jej treść, każda jest inna.
Pozostaje jeszcze legalnym automatyczne wygenerowanie streszczenia/skrótu/opracowania strony www pomijającego reklamy. generalnie takie opracowanie będzie legalne jeśli nie zniekształci treści ile wiem zwłaszcza na własny prywatny użytek.
Nie ma znaczenia czy automatycznie, jest człowiek który to zrobił.
Nie ładnie tak kasować moje wpisy,
Co skasowałem ??